nie wiem czy chce z nim być
testów. W bezpłatnej wersji aplikacji nie może też śledzić postępów ucznia z nauki fiszek w zestawie. Widzi jedynie czy uczeń rozpoczął pracę z zestawem. 2 zy można importować klasy z MS Teams? Nie ma możliwości importowania klas założonych w MS Teams do QUIZLET-a. Niemniej można korzystać z
Odp: czy on nie chce slubu? W pełni zgadzam się z przedmówcami. Tak, jak napisała Anemonne, małżeństwo bez normalnej, poważnej, werbalnej komunikacji absolutnie nie ma szans na przetrwanie; Luźny związek to zupełnie inna kolej rzeczy. Małżeństwo oznacza nawał nowych obowiązków, które trzeba będzie rozwiązywać wspólnie.
W pewnym momencie Jagoda już sama nie wiedziała, czy chce z nim być. „Wiedziałam jedno: potrzebowałam tego, żebyśmy się widywali nieco częściej. Nie wiem, żeby dwa czy trzy razy w tygodniu, nawet późną nocą wpadł do mnie i po prostu zasnął obok.
Przede wszystkim poznaj go i zdecyduj czy chcesz z nim być. I niech to działa w drugą stronę - daj siebie poznać i niech facet ma szansej na tej podstawie (a nie po tym, że był seks) określić czy chce być z Tobą w związku. To decyzja dla dwóch osób, która nie powinna wynikać z błysku w oku - jak napisałaś - nie macie po 16 lat.
Tyle jeszcze nie wiem o świecie. Całe szczęście jest ktoś, kto chce mi o nim opowiedzieć. Sekret uwodzenia. Chowam się za regałem i otwieram przypadkową stronę gazety, która ma 130-tysięczny nakład. Trafiam na artykuł o kobietach na siłowni. Czy znajdę tu informację o prawidłowym wykonywaniu ćwiczeń, nawodnieniu, doborze
Tenue Pour Rencontrer Sa Belle Famille. napisał/a: escada 2011-02-14 12:22 Od paru lat jestem ze wspaniałym mężczyzną i niedługo planujemy ślub. On jest niezwykle czułym i wesołym człowiekiem, a przy tym mądrym i wykształconym. Wiele się od niego nauczyłam. Obydwojgu nam zależy, by druga osoba rozwijała swoje zainteresowania, dzielimy się obowiązkami domowymi i myślę, że naprawdę udaje nam się realizować to, co nazywa się dziś „związkiem partnerskim”. Poza tym bardzo się kochamy i nie ma między nami poważnych nieporozumień ani kłótni. W podobny sposób patrzymy na świat, mamy podobne plany życiowe… niestety, poza jednym. On chce wyjechać do Australii i zostać tam na stałe. Dostał od znajomego propozycję współpracy w bardzo dobrze rozwijającej się firmie. Jest to nareszcie to, czego szukał i będzie mógł tam „rozwinąć skrzydła”. Bardzo ciężko pracował, by zdobyć niezbędną wiedzę i doświadczenie w dziedzinie, którą się zajmuje. Wyjazd jest dla niego spełnieniem marzeń i wiem, że bardzo mu na tym zależy. Niestety ja nigdy nie brałam pod uwagę opuszczenia kraju i za granicę lubię jeździć tylko na krótkie wycieczki. Mam dobrą pracę oraz przyjaciół i rodzeństwo, z którymi nie chcę się rozstawać. Nie wyobrażam sobie, że miałabym ich widywać raz czy dwa w roku. Poza tym nigdy nie interesowałam się Australią i dla mnie to jest drugi koniec świata. Źle znoszę wszelkie zmiany otoczenia i kocham spędzać wakacje w Polsce w górach i nad morzem, wśród przyrody, którą znam i ludzi, których rozumiem. Wiem, że jeśli zgodzę się na wyjazd, nie będę szczęśliwa. Trudno jest mi rozmawiać o tym z moim narzeczonym i boję się, że sytuacja ta może doprowadzić do rozstania. Nie chcę, by przeze mnie rezygnował ze swoich marzeń, a jednocześnie nie jestem w stanie poświęcić swoich. Zupełnie nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć i jaką podjąć decyzję. Szkoda, by nasz związek się rozpadł, zwłaszcza że trudno będzie po raz drugi spotkać tak wspaniałą osobę i tak bardzo się zakochać. Wciąż myślę o tym, jak się zastanawialiśmy ile chcemy mieć dzieci i pamiętam ile radości sprawiła nam ta rozmowa. Wiem, że cokolwiek zrobię, będę tego żałowała…
Witaj kaczucho ja tez podziele sie swoimi problemami ,moze nie mam dzieci ale partnera z ktorym jestem (byłam bo sama nie wiem co bedzie ale byłam chyba bardziej tu bedzie spaowac) 5 lat juz (ja mam 26 a on 30)I tez mi czegos zaczelo brakowac ciagle klotnie ,wymuszanie na nim czegos, wyklocanie sie o wyjscie,wycieczke, zrobienie urodzin wspolnych (mamy w grudniu jednakowo on na samym poczatku a ja na koncu wiec zawsze cos wspolnie mozna zrobic) i takie rozne pierdoly, wsumie ktore moze powinnam zakaceptowac ? Cos sie wypalilo po latach, wygaslo ile mozna sie starac czegos oczekiwac tak samo mam dosyc jego bliskosci, owszem w lozku jest nam dobrze,mi bylo cudownie ....ale cos zgaslo u mnie).Czegos zaczelo brakowac, nie czulam juz tej samej bliskosci ...... Mam wielki metlik w glowie ,mnie nie trzyma tak jak ciebie rodzina a pomimo jest ciezko odejsc. Mysle ze sie mecze, dusze, czegos brakuje ,wiecznie tylko jestem opryskliwa, obrazam sie na wszystko, jak tylko uslysze " dlaczego tak robisz,zorb tak" to poprostu wybucham zloscia ze jest czepialski, ze ciagle robie cos zle ..... Ostanie tygodnie byly okropne bo czulam sie jak singiel ,zadne z nas nie mialo wplywu na siebie (a raczej on na mnie ,robilam to co mi sie popodbo). Wogule ostatnimi czasy bylam bardzo opryskliwa dla niego, cokolwiek powiedzial traktowalam jak kontratak, popadalam w dół i zasmucalam sie... przez to, te wszystkie uczucia jeszcze bardziej gdzies slablyA raczej tak nagle, zaczela mi przeszkadzac bliskosc i spedzanie czasu razem, ze nawet siedzac u znajomych na jakiesj imprezce to tylko go oczernaialam ( na ogol jestem osoba ze jak cos mi lezy chce sie wygadac ,musze sie wyzalic chociaz by nawet komus obcemu,a tymbardziej znajomym i mi nie chodzi tutaj o obrabianie tylka jak twierdzi moj partner (ze go obgaduje i oczerniam) tylko o zrozumienie ,ktrego nie mam od niego) Pozatym nie jade na jego osobe tylko mowie o tym czego mi brakuje w zwiazku!!!!! Nie wiem jak u was wygladaja walentynki czy jakies wyjscia wspolne ? moze tego zabraklo ? jest tylko czepialstwo sie widzenie wad, ja tez juz dobrych stron nie widze tylko wady !!! ale ja sie wyklocalam nawet o wyjscie na spacer, o spedzenie fajnie walnetynek ,mikolajek, pojechanie gdzies na wycieczke (nie mowie za granice na wczasy tylko gdzies w okolice) o takie pierdoly, caly czas slyszalm NIE, ze tam daleko, ze kazdego swieta spedzac nie musimy (walentynki ) a mikolajki to dla dzieci sa ,ale przeciez moglismy np jakis karnet na masaze sobie wziasc wykupic ... brakuje mi takich perdół. To zabiło nas ,wypalio mnie .... On woguole zdziwony czy ludzie robia sobie jakies mikołajki ?? ( no przeciez imprezy nawet z pracy sa organizowane) Nie mamy dzieci wiec chyba fajnie sobie zorbic kolacyjke jakas czy nawet wybrac sie razem gdzies, brakuje mi spedzania wlasnie fajnie wspolnie czasu, dlatego wszystko u mnie gdzies zaniklo (ja chcialm wiele rzeczy robic ale moj mnie odtracal ,zeby tylko bylo wszystko po jego mysli ,moje plany czy jakies zachcianki mial gdzies !!!), potrafil tylko mowic o tym ze jakie to ja mam plany ( a ja chcialam z nim slubu ,wyremontowac mieszkanie,zalozyc rodzine, bylam rok temu gotwa to zrobic ,poswiecic sie dla rodziny), ale partner nie chcial, znwou jakies wymowki a ja tylko cierpialam ,bo wierzylam ze sie partener caly czas inwestuje w nieruchmosci ale zapomina o takim wlasnie drobnostkowym zyciu Caly czas slyszalam tylko ON musi to ,On musi tamto ... Zaczelam czuc sie z boku ...... Odtracona ,jesli ktos chce inwestycji to dlaczego ta druga strona nie moze byc od glupot chyba tak sie powinno uzupelniac a nie tylko krytykowac. Moj partner tylko patrzyl na siebie, mowilm juz jemu ze czuje sie z boku to mi powiedzial ze przesadzam !!! zaczelam sie buntowac do tego stopnia ze kiedy juz moj parter sie namylsil czego chce to ja robilam kontratak. Jak on mowil czemu my nie mozemy zrobic tego czy tamtego to odpowiadalam " no bo jak ja chcialam to ty uparcie byles na nie" .... mysle ze nie jestem dosc silna by cos zmienic, umiem tylko sie foszyc i denerwowac i widze wlasnie same zle strony mojego zwiazku..... ale on tez mnie do tego stopnia doprawadza Amoze nie jestesmy silne psychicznie kaczucho ??? Moze za szybko nas przytlaczaja dorbnostki ?? No ale ja mogac pozwolic sobie na fajne zycie nie chce tylko odkladac i to nawet nie wiedzac na co .... bo jak znalzalm cel nasz wspolny na zalozenie rodziny to mial mnie gdziesTy chociaz widzisz ze twoj cos robi ,stara sie ,torszczy jest dobry dla rodziny ale juz np jak cos karze zorbic dziecku uwazasz ze sie zneca i powiem ci ze pewnie jak bym miala dzieci bylo by u mnie podobnie ,pewnie bym krytykowala partnera ze sie czepia dziecka ( bo nie potrafie juz tak jak ty zauwazyc dorych stron, zauroczylam sie czyms czego nie ma ,kiedy mysle ze fajnie spedzimy np (niech juz beda po raz 100 ) walentynki , to nagle rzeczywistosc jest inna, bo on nie chce spedzac i nic nie wymyslamy sobie na te swieto )No a teraz pomijjac pierdoly jak ja chcialam dziecka to moj parter nie chcial ( bo ja chcialm za granica i odchowac tutaj i wtedy wrocic do kraju) ,to on mowil ze tlye czasu tutaj nie będzie ze z 3 lata bedzie musial jeszcze tutaj siedziec i wogule ukladal sobie plan pod siebie, chcialam slubu - on nie chcial , chcialam zareczyn - on nie chce,czuje sie zmuszany ( jestesmy/bylismy 5 lat wiec tez powinnismy cos dzialac, zwlaszcza ze to nie byly tylko naciski z mojej strony przez te lata, on sam zawsze wyskakiwal z propozycja ale to byly tylko propozycje) Kiedy ja juz zaczelam na powaznie to on znowu ze NIEmoj partner jest zaradny ,pracowity przy nim glodu bym nie zginela tylko czujue sie z boku, ze on nie robi tego dla mnie tylko wszystko dla siebie, ze dla siebie kupuje te dzialki, te mieszkania ... ja chcialm tylko czesciej wychodzic i spedzac fajnie chociaz jakies swieta walentynkowe, jak kupie kwiatki nie uslyszec "dlaczego kupilam" ,"po co na co" ,tylko zeby powiedział, ze ladne , ze sie mu podobajaOn sie czepia takich perdół, a ja czuje ze to jest atak na mnie i sie wneriwam i puzniej sa tylko sprzeczki ....Pisza ze autorce postu poprzewracalo sie w glowie ze ma kogos wyjatkowego a szuka nie wiadomo czego , ( ja tez wiem ze moj partner jest wyjatkowy, wiem co robi dobrze a mimio to nie potrafilam mu moic o tym tylko widzialm wady same,przytlaczajca codziennosc,nuda ...ale jesli sie kocha moza mowic o nudzie,rutynie ??? )Kaczuszko opisz jak wyglada wasz dzien ? Co ty by chciala robic z partnerem a czego on nie chce robic z toba ? (spedzanie czasu) co robiliscie zanim nie bylo dzieci ? Ja sie boje dzieci bo my rzadko gdzies wychodzimy i boje sie ze bede uwieziona (moj bart ma dziecko ale oni wychodza sobie wszedzie, nawet pojechali z malym na festiwal), a od partnera uslyszalam ze to meczarnia z takim dzieckiem malym jechac,ze my bedziemy siedziec w domu i takie tam ,wystraszylam sie ze faktycznie bede uziemiona ,ze nie pojedziemy na wakacje ani nigdzie nie wyjdziemy ... nie jestem az tak mega towrzyska ,z opisu moze i by sie wydawalo ze tak ale lubie cisze,dom ,spokuj tylko zeby czesciej gdzies z nim wyjsc ...My chociaz nie mamy dzieci, moglibysmy robic mnostwo rzeczy to mi sie odechcialo !!! Stalam sie potwornie obojetna i choc nieraz sie zmuszalam myslami zeby podjac kroki jakies to nie potrafilam ,tak jak ty nie potrafisz sie zmusic kaczuszko ,smutne to ale prawdziwe ze cos siedzi w naszej glowie.... byc moze jak tu pisali niektorzy jakas niedojrzalosc ale emocjonalna ,nie wiemy czego chcemy, ja wiem ze w kazdym zwiazku cos sie wypali, wyginie to uczucie, ze bedzie fajnie na poczatkua pomimo nie potrafie odbudowac relacji w swoim, teraz to i tak juz za puzno bo wszystko sie spieprzylo na moje zycznie, ze wlasnie nie chcialam niczego z czasem .... robilam sobie co chcialm ostanimi czasy ,nie zwracajac uwagi na parnera wogule !!! No i tez to ze zaczelam z kim pisac ,to bylo takie odworcenie uwagi od mojego zycia codziennego ...wtedy tez coraz badziej przestalm zwracac na niego uwage.... ALE PRZEZ TE WSZYSTKIE LATA CHCIALAM ZEBY BYLO FAJNIE ,ZEBYSMY NIE ZATRACILI TEJ MILOSCI ,RUTYNY TO CHCIALM TO ODBUDOWYWAC W ROZNE SWIETA DO TEGO TJ WLANTYNKI ,MIKOLAJKI ,ZEBY ROBIC COS FAJNEGO ... WYJSC WLASNIE ,ODERWAC SIE ,KUPIC SOBIE COS ( TO TYLKO O STRACIE KASY I BALOWANIU SLYSZALAM)Zero rozmowy tylko takie przychodzenie do domu, takie przytlaczajce to bylo wszystko, nie potrafilam sobie poradzic z uczuciami co to jest, od czego ,jak temu zaradzic, ale balam sie tez wyjsc z inicjatywa bo wiem ze zawsze wszystko jest na NIE ,dlatego tez siedzialm czesto na kanapie myslam sobie a moze o to zapytam ,a moze o to poprosze - ale puzniej sie zasmucalam bo wiedzialm ze i tak sie nie zgodzi !!! Balam sie pytac bo nie chcialam uslyszec NIE chcialm uslyszec " dobry pomysl ,fajnie pujde z toba, pewnie nie ma sprawy" czy cos jest dobry,nie chleje,nie ćpa, jest domownikiem bardziej ,umie posprzatać, ugotwac tylko ja juz nie umiem tego dostrzec, no i pozatym zanim cos zrobi trzeba mu o tym mowic ,ponaglac nawet po 100 razy a ja sie zaczynam denerwowac i krzyczec i sa klotnie puzniej .... Sama nie wiedzialm czego chce, jak bylo dobrze to mi zaraz zaczynalo brakowac czegos ,wpadalm w taka rutyne z ktej sama nie umialm wyjsc i u ciebie zapewne jest tak samo ,wpadlas w rutyne i nie umiesz z tego wyjsc MYSLISZ ZE UCZUCIE WYGASLO ZE NIC JUZ NIE BEDZIE Z TEGO ,POROZMAWIAJ Z PARTNEREM JAK ON WIDZI TEN ZWIAZEK ,TY WIDZISZ GO JAKO ODDANEGO FACETA RODZINIE A MOZE JEGO TEZ COS BOLI ??? TYLKO ON O TYM NIE MOWI... A jak masz jesli jestes bez niego ? Ja dopuki mialm siwadomosc ze jest gdzies tam wlasnie obok to bylam taka obojetna i wiecznie zla i naburmuszona... ale kiedy go nie ma jest mi zle i kiedy wiem ze to juz koniec jest mi jeszcze gorzej !!!!! ale starlam sie, chcialm odbudowywac te uczucia poprzez te glupoty jak walentynki czy jakies wyjscia wlasnie ...... juz nie moglam z tym wlaczyc ,moze jak bym kochala to bym wlaczyla ??? A MOZE JAK ON BY KOCHAL NIE DAL BY SIE TAK PROSIC O WSZYSTKO ,DAWAL BY TO CZEGO OCZEKUJE A NIE OCZEKUJE WIELE BO MI NIE CHODZI BY MIEC PALACE (bardziej jemu zalerzy na tych nieruchomosciach) ALE MOGL BY W TYM DOSTRZEC MNIEMoze jak partner wlasnie sie na cos decydowal czego od wielu lat pragnelam (zareczyny) to powinnam byc happy cala i byc bardzo szczesliwa, ostatnio mnie zapytal o stary pierscionek (wiedzialm ze pewnie chcial wybrac zareczynowy pod ten rozmiar), moze zamiast mu powedziec ze nie chce byc jego zona, to powinnam sie cieszyc ?? byc szczesliwa ?? (co prawda w myslach bylam bardzo szczesliwa ze zapytal ) ale powiedzialam co innego .... Kiedy wlasnie on sie zblizal (a sam mnie oddalał od siebie) to ja wlasnie nie umialm byc mila !!! skakac z radosci ??? Czy cos jest nie tak ??Moze jak bym kochala to wlasnie bym byla szczesliwa ?Czasami sie zastananawiam czy istnieje prawdziwa milosc dzisiaj, taka ze szanuje sie wady drugiej osoby, ze po latach patrzy sie w ta osobe jak w kogos wyjatkowego, widzi sie same zalety partnera ,to co robi a nie tego czego nie robi ??? Nie przychodza do glowy mysli by odejsc do innego, by byc z kims innym tylko jest caly czas ta osoba ,ta jedna, jedyna,dla niej robi sie wszystko, akcpetuje sie klotnie wszystkie,wady, na mysl nie przychodzi by byc z kims innym ....Kaczuszko smutne to co piszesz ale mialam tak samo, wiedzialam ze nie chce tracic partnera, pisalam tutaj w innych postach ze ciezko mowic o milosci u mnie do niego ,ze gdzies to wygaslo, ale tez nie potrafilam sie zmusic do wielu rzeczy, do spedzania czasu z nim ,tez denerwowala mnie jego obecnosc... ja mam prblem tez z podjeciem rozmowy, dusze cos w sobie,dusze a puzniej to wyrzucam... ON NIE CHCE MNIE SLUCHAC...... ale tez jesli kots ciagle jest na NIE ze wszystkim to puzniej tez obawialam sie kazdej reakcji i o nic nie pytalam ,nie rozmawialam tylko lerzalam obok z milonem pytan w glowie .... Z TYM METLIKIEM CO JEST GRANE CZEMU JEST TAK BEZNADZIEJNIE A ON OBOK PRZED LAPTOPEM .......Zastanow sie czego chcesz (pomimio ze masz dzieci ), jesli jest dobry, czuly,opiekunczy ,dogadujecie sie (dogadywaliscie), macie o czym pogadac to gdzie jest porblem ?? Cos musialo cie przytloczyc, dobic ,moze to macierzynstwo ?? Moze ty bys chciala jeszcze wychodzic na dykoteki a partner nie chce ? moze wlasnie brakuje ci romantyzmu ?kiedys myslam ze mnie to nie spotka ze bede wiedziala czego chce i do tego bede dazyla, ze nie skresle o tak sobie zwiazku ,milosci dla jakiesj chwili wyszumienia sie ....ale tak sie stalo ,bo zamiast sie ogarnac to wybralam jeszcze to szalencze zycie, bo tak jak ty nie potrafilam czuc tzn czuje nadal ,czuje ze go kocham ale jak jest to mnie drazni !!! wtedy mysle ze nie musze nic robic i on tez sie tak zachowywal ze nie musi nic robic ze ja bede trwala .... Ale boli teraz bo wystarczylo sie wysilic, miec zycie towrzyskie ale myslec tez o nim o tym czego on chce, czego oczekuje,.... tylko kurde mysle ze on nie myslal o mnie o tych pierdolach tj wlanentynki ) wiedzial ze to wazne dla mnie, przeciez jemu nie mowialm tego od wczoraj tylko caly czas powtarzalam sie czego mi brakuje ... momentami czlowiek ma uczucie ze nie wie czego chce, czuje sie przytloczony codziennoscia ,ja nie umilam jej zmienic..... chcialam zeby bylo u nas inaczej ale tez nie wiedzialm co moge byliscie chociaz na terpai kochana ,ja wiem ze partnera bym na to nie wyciagnela, a czasami dobra jest taka pomoc bo co moga powiedziec znajomi ,co ci moga doradzic ? nie za wiele
Jak poradzić sobie w pracy, w której otaczają nas zazdrośnice i miłośniczki snucia złośliwych plotek? Fot. Unsplash Pół roku temu zmieniłam pracę. Bardzo ciężko na to pracowałam. Nie tylko skończyłam studia podyplomowe i nauczyłam się nowego języka, ale przede wszystkim wyszłam ze swojej strefy komfortu. Śmiało mogę powiedzieć, że urosły mi skrzydła. W końcu zerwałam współpracę z firmą, której zarząd mnie nie doceniał i nagminnie upokarzał. Byli w szoku, kiedy złożyłam wymówienie. Cieszyłam się na nowe doświadczenia i zupełnie nową, bardzo emocjonującą zawodową ścieżkę. Niestety okazało się, że wpadłam z deszczu pod rynnę... Zaczęłam być doceniana i stałam się prawą ręką szefa, ale koleżanki z pracy codziennie uprzykrzają mi życie. Zobacz także: Najbardziej lubię samotność. Czy coś ze mną nie tak? Uprzykrzanie życia to mało powiedziane. Mniej więcej od miesiąca, każdy mój dzień w pracy wygląda koszmarnie. Nikt ze mną nie rozmawia. Za swoimi plecami wciąż słyszę niewybredne komentarze i złośliwy śmiech. Tuż przed poprowadzeniem ważnej prezentacji zostałam ostatnio przez koleżankę „niechcący” oblana kawą. Przeprosiła mnie, ale gdy odeszłam o krok, zaczęła głośno się śmiać. Na szybie samochodu, który zostawiam pod pracą, ciągle znajduję przyklejone karteczki z zaadresowanymi do mnie niecenzuralnymi epitetami. Podobno uwiodłam prezesa i rozbiłam jego rodzinę... To bzdura! Początek w firmie był całkiem przyjemny. W moim dziale pracują prawie same kobiety. Już po pierwszym tygodniu zaczęłam być przez nie zapraszana na babskie wyjazdowe weekendy, czy wyjścia na kawę. Każda z nich była początkowo sympatyczna. Polubiłam je, ale wiedziałam, że nigdy się z nimi nie zaprzyjaźnię. Już wtedy dostrzegałam, że zdecydowanie za bardzo interesuje je życie innych. Osobom, których dobrze nie znały, nie wiedzieć czemu, przypisywały mnóstwo negatywnych cech. Anna z pokoju obok na pierwszy rzut oka wydawała im się podłą intrygantką. Karolina z piętra niżej była podobno nimfomanką, nie mówiąc już o Agacie, która niedawno się zwolniła. No z tej to było prawdziwe ziółko... Kariera przez łóżko i tym podobne rzeczy. Przecież nie mogła za swoją pensję kupić sobie tej torebki Chloé... Okropnie się tego słuchało, więc zaczęłam wychodzić z nimi coraz rzadziej. Kłopoty zaczęły się z chwilą, kiedy moją pracę zaczął doceniać szef. Kilka razy odbywałam służbowe zagraniczne podróże jako reprezentantka firmy. Nie zostało to dobrze przyjęte przez moje pracujące tam dłużej koleżanki. Niedługo wszystkie zaczęły się ode mnie odwracać. Nie mam pojęcia, co robić. Zwolnić się i zaprzepaścić swoją szansę na czekający mnie za około kilka miesięcy awans, a potem przeniesienie do innego działu, czy nie dać im satysfakcji i zostać? Nie wiem jednak, czy mam siłę dalej to znosić. Każdy dzień w pracy to dla mnie psychiczny dołek. Milena Zobacz także: Moja najlepsza przyjaciółka wyprowadza się za granicę. Nie mogę jej tego wybaczyć...
Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź 1 2018-01-23 19:48:05 karolka345x Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-23 Posty: 3 Temat: CHYBA nie chce z nim być.. jak kobiety piszą z jakimś problemem związkowym to się okazuje jaki ten jej facet jest zły, jak bardzo ją skrzywdził, oraz można by było jego durne zachowania i cechy wymieniać godzinami. Tutaj będzie nieco inny wątek, właśnie będzie taka różnica, że mój facet nie jest taki "zły".. a wręcz przeciwnie. Nie mam mu nic do zarzucenia. Oczywiście ideałem nie jest, dostrzegam pewne wady, ale to jak każdy człowiek i to na pewno nie powód do rzeczy..Ja mam 24 lata, on 29. Znamy się od pół roku i właściwie 2 tygodnie po poznaniu już byliśmy parą. Może to był błąd wchodzić tak szybko w związek, nie wiem. Jak byłam z nim 2-3 miesiące miałam nawrót depresji. Obecnie jestem pod opieką specjalisty, biorę leki, chodzę do psychologa. Mój stan jest .. ciężko określić, czasem średni, czasem zły. Jestem w stanie wykonać obowiązki, choć z trudem, ale daje jakoś radę. Natomiast jak już nic nie mam do roboty to zaszywam się w łóżku. Do tego czasem mam objawy psychotyczne, urojenia i omamy, ale to akurat u mnie zdarza się raz na jakiś czas więc nie jest to takie problematyczne. Czemu o tym pisze? Bo właśnie przez tą chorobę psuję związek i ogólnie mam wątpliwości czy go nie już mówiłam moje życie polega na obowiązki - praca - obowiązki - łóżko. Mam oczywiście przyjaciół, zainteresowania (albo miałam), ale to zaniedbuje. Wiem, że źle robię, ale na razie nie potrafię inaczej. Ale nie o tym ta dyskusja. No właśnie nie mam ochoty najmniejszej na spotkania z moim partnerem, nie mam ochoty z nim nawet rozmawiać przez telefon. Mam tylko ochotę, żeby zniknął i dał mi spokój, choć nie mam powodu. Nie czuję do niego kompletnie nic, jest mi obojętny. Mam wrażenie, że gdyby mnie olał to by to po mnie spłynęło i miałabym to gdzieś. On ciagle nalega na spotkania, bo nie widzieliśmy się miesiąc już. Ja ciągle odmawiam. Zarówno jego męczy ta sytuacja, jak i mnie. Mam dość tłumaczenia się, że nie chce się spotykać. Nie myślcie, że ja tylko na forum wystawiam kawę na ławę. Powiedziałam mu wprost to samo co wam. Nie jestem perfidną oszustką, zreszta oszukiwanie kogoś byłoby dla mnie męczące. Co on na to? Nic. Miał gdzieś to co wyznałam. Powiedział jedynie, że przemawia przeze mnie choroba i będzie czekał, aż wyzdrowieje bo on wie ze ja go kocham tylko to ta depresja. A ja nawet nie wiem czy to przez depresje czy po prostu to facet nie dla mnie. Męczy mnie ten związek, nie mam siły budować teraz relacji z nikim. Mówię mu wprost, że jest mi obojętny,że zastanawiam sie czy nasz związek ma sens, ale nie potrafie zerwać. On ciągle mi wmawia, ze jak zaczna dzialac leki to bedzie lepiej. A ja w to nie mi radzicie? Miał ktos taka sytuacje..? 2 Odpowiedź przez Lady Loka 2018-01-23 19:52:57 Lady Loka Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zawód: Ciasteczkowa Morderczyni Zarejestrowany: 2016-08-01 Posty: 17,041 Wiek: w sam raz. Odp: CHYBA nie chce z nim być.. Nie kochasz masz potrzeby widzenia się z nim. Nie chcesz z nim jeszcze nie odeszłaś? Przed napisaniem odpowiedzi skonsultuj się z lekarzem lub zawieszone. 3 Odpowiedź przez Esthere 2018-01-23 19:56:55 Esthere Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zarejestrowany: 2011-08-24 Posty: 637 Odp: CHYBA nie chce z nim być..Szkoda chłopaka. Współczuję mu. 4 Odpowiedź przez karolka345x 2018-01-23 19:57:08 karolka345x Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-23 Posty: 3 Odp: CHYBA nie chce z nim być.. Lady Loka napisał/a:Nie kochasz masz potrzeby widzenia się z nim. Nie chcesz z nim jeszcze nie odeszłaś?Ciężko powiedzieć.. Mam nadzieję, że coś może nagle się zmieni? Do tego ogarniają mnie niesamowite wyrzuty sumienia, że się tak zachowuje wobec niego, a on nic mi nie zrobił... 5 Odpowiedź przez Biały 2018-01-23 19:58:04 Biały Net-facet Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-04-27 Posty: 277 Odp: CHYBA nie chce z nim być.. Nie masz ochoty spotykać się konkretnie z nim? Czy nie masz ochoty spotykać się z nikim tzn. również z rodziną i przyjaciółmi. Może to od leków tak cie muli i czujesz zmęczenie. A co to byłaby za miłość, gdyby kochającego nie było stać na trochę poświęcenia. 6 Odpowiedź przez karolka345x 2018-01-23 19:59:07 karolka345x Niewinne początki Nieaktywny Zarejestrowany: 2018-01-23 Posty: 3 Odp: CHYBA nie chce z nim być.. Biały napisał/a:Nie masz ochoty spotykać się konkretnie z nim? Czy nie masz ochoty spotykać się z nikim tzn. również z rodziną i przyjaciółmi. Może to od leków tak cie muli i czujesz wszystkimi nie mam ochoty się spotykać. Na samą myśl o spotkaniu z kimś czuję stres, lęk i niechęć. 7 Odpowiedź przez zmartwiony86 2018-01-23 20:02:08 zmartwiony86 Net-facet Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-05-18 Posty: 904 Odp: CHYBA nie chce z nim być..Nie wiem do końca z czym masz problem? Skoro masz taką cywilną odwagę że mówisz mu wprost - nie chcę teraz z Tobą być - to po prostu się tego trzymaj. Nie pisz, nie dzwoń, ignoruj jego telefony itp. No co możesz lepszego zrobić? Tłumaczyć w kółko jak pięciolatkowi?Mi też go żal, być może ma rację, że to wina choroby. Ale ostatecznie to i w jego interesie jest by spojrzał na świat realnie. 8 Odpowiedź przez Lady Loka 2018-01-23 20:15:09 Lady Loka Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zawód: Ciasteczkowa Morderczyni Zarejestrowany: 2016-08-01 Posty: 17,041 Wiek: w sam raz. Odp: CHYBA nie chce z nim być.. Dla mnie moment, w którym się zastanawiam, to już moment, w którym gdzieś w środku wiem, że nie chcę tego związku. Bo co Ci się ma zmienić? Przed napisaniem odpowiedzi skonsultuj się z lekarzem lub zawieszone. 9 Odpowiedź przez Biały 2018-01-23 20:30:48 Biały Net-facet Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-04-27 Posty: 277 Odp: CHYBA nie chce z nim być.. No ja bym nie był tak szybki w osądach. Sam jak przechodziłem przez depresje byłem strasznym dupkiem i miałem dość wszystkich i wszystkiego. Najbardziej żałuje tego jak traktowałem moją ówczesną dziewczynę do której do dzisiaj coś czuje, ale przynajmniej ona jest w nowych szczęśliwym związku. Naprawdę trudno ci tu coś doradzić bo nikt w internecie nie odgadnie na ile TY to TY. Leki, nerwy, obowiązki, zmęczenie to wszystko się kumuluje i zmienia nasz charakter i postępowanie. Najważniejsze co musisz wiedzieć! Nie wyleczysz depresji pracą i obowiązkami! Nie znaczy, to oczywiście, że masz w ogóle nie pracować. Kontynuuj leczenie, porozmawiaj ze specjalistą, może zmiana leków pomoże, albo organizm musi się do nich jeszcze przyzwyczaić. Musisz pracować nad sobą i przede wszystkim dla siebie. A co to byłaby za miłość, gdyby kochającego nie było stać na trochę poświęcenia. 10 Odpowiedź przez Lady Loka 2018-01-23 20:37:00 Lady Loka Przyjaciółka Forum Nieaktywny Zawód: Ciasteczkowa Morderczyni Zarejestrowany: 2016-08-01 Posty: 17,041 Wiek: w sam raz. Odp: CHYBA nie chce z nim być.. Też przechodziłam depresję. I też byłam wtedy w związku. Też nie chciałam widzieć mojego faceta. Facet mnie zostawił i to mi naprawdę na dobre wyszło, bo bez niego odżyłam od razu. Nikt mnie nie cisnął o spotkania, nikt nie krzyczał, że nie mam ochoty, nikt mi na końcu przy rozstaniu nie walnął, że wszystko, co do tej pory wydawało mi się we mnie dobre, tak naprawdę było złe, tragiczne i mi się leczyło depresję bez faceta u boku. I szczerze mówiąc to nie wróciłabym do tamtego za nic. Przed napisaniem odpowiedzi skonsultuj się z lekarzem lub zawieszone. 11 Odpowiedź przez Nya 2018-01-24 13:45:01 Nya Netbabeczka Nieaktywny Zarejestrowany: 2017-09-02 Posty: 439 Odp: CHYBA nie chce z nim być..A jaki miałaś do niego stosunek, jak było miedzy Wami ZANIM zaczął się nawrót depresji? 12 Odpowiedź przez Unreal 2018-01-24 13:52:51 Unreal Net-facet Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-03-06 Posty: 251 Wiek: 35 Odp: CHYBA nie chce z nim być.. To koniec związku, powiedz mu szczerze o tym i nie zwódź Wszyscy, cholera, na "depresję" ostatnio chorują Pokolenie hipochondryków? Depresja to jest wtedy, jak Ci pieniędzy na koncie brakuje pod koniec miesiąca "Bóg stworzył ludzi, Samuel Colt uczynił ich równymi" 13 Odpowiedź przez jawaisen 2018-01-24 17:53:09 jawaisen Woman In Red Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-07-30 Posty: 243 Wiek: 25 Odp: CHYBA nie chce z nim być..Ten stan jest związany z Twoją chorobą. Jak sama piszesz: praca - łóżko. Jako, że pracę traktujesz jak coś co jest Ci niezbędne do funkcjonowania, musisz zarabiać, jak chłopak już tak potrzebny nie jest. Może faktycznie powinnaś w pierwszej kolejności zająć się dojściem do siebie,a później wchodzeniem w związki,bo to jest ciężka praca, wymagająca poświęcenia się drugiej osobie. Trzymam kciuki 14 Odpowiedź przez jawaisen 2018-01-24 17:56:54 jawaisen Woman In Red Nieaktywny Zarejestrowany: 2014-07-30 Posty: 243 Wiek: 25 Odp: CHYBA nie chce z nim być..Ten stan jest związany z Twoją chorobą. Jak sama piszesz: praca - łóżko. Jako, że pracę traktujesz jak coś co jest Ci niezbędne do funkcjonowania, musisz zarabiać, jak chłopak już tak potrzebny nie jest. Może faktycznie powinnaś w pierwszej kolejności zająć się dojściem do siebie,a później wchodzeniem w związki,bo to jest ciężka praca, wymagająca poświęcenia się drugiej osobie. Trzymam kciuki Strony 1 Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
fot. Kuba Majerczyk fot. Yatzek Piotrowski Robert Majewski – trębacz jazzowy, syn trębacza jazzowego Henryka. Gra, komponuje i aranżuje. Uczy i wychowuje młodsze pokolenia. Spełniony, szczęśliwy mąż i ojciec. Skromny, nie epatuje swoją osobą w mediach. W tym roku obchodzić będzie jubileusz 40-lecia swojej działalności artystycznej. Już na samym początku rozmowy okazuje się jednak, że do roli muzyka ma spory dystans… Vanessa Rogowska: W jakim momencie życia pana spotykam? Robert Majewski: Myślę, że podobnie jak dla wszystkich – w niepewnym i trudnym z różnych powodów. A co jest trudnego w tym momencie? Wojna w pobliżu nie napawa optymizmem. Poza tym sytuacja pandemiczna uświadomiła muzykom, i nie tylko im, w jakim są miejscu. Nasz zawód jest niepoważny. Takie mam wrażenie. A może został potraktowany jako niepoważny? To znacząca różnica. Zostaliśmy zablokowani na samym początku pandemii, a odblokowani na samym końcu. W szkole muzycznej, w której uczę w Warszawie przy ul. Połczyńskiej, jest coraz mniej chętnych do wykonywania zawodu muzyka. Kiedyś znacznie więcej osób zdawało do szkoły. W szczególności tłumy ochotników oblegały kierunek wokalny. Instrumenty dęte blaszane, takie jak trąbka, puzon itp., zawsze należały do niszowych. To się nie zmieniło, ale jest coraz większy problem, żeby znaleźć chętnych. Być może po części jest to spowodowane tym, że na muzycznych uczelniach większości dużych miast powstały wydziały muzyki jazzowej i zainteresowani trafiają na studia bliżej miejsc zamieszkania. Niestety myślę sobie, że w dużym stopniu przyczyniła się też do tego pandemia. Ludzie stwierdzili, że zawód muzyka jest ryzykowny. A ja myślę, że zawsze był to ryzykowny zawód. Oczywiście. Jednak mogliśmy liczyć na swoje umiejętności menedżerskie – jeżeli ktoś takie posiada, bo ja akurat nie posiadam. W przeciwieństwie do wielu moich kolegów. Nie wspominając o tych, którzy mają swoich menedżerów. Początek pandemii w marcu 2020 roku uciął wszystko. Wszystkie zdolności, powiązania czy koneksje przestały mieć znaczenie. Przestały funkcjonować. Jak pan sobie wtedy poradził? Raczej sobie nie poradziłem. Podobno pomysł niedawno wydanej płyty Heart to Heart, którą nagrał pan w duecie z Krzysztofem Herdzinem, narodził się podczas pandemii. Słuchając jej, odczuwam, podobnie jak w przypadku innych pańskich płyt, silny pierwiastek kontemplacyjny. Dochodzę do wniosku, że posiada pan swoją niszę, a burze rozgrywające się w codzienności nie należą do tej przestrzeni. Są gdzieś na zewnątrz. [śmiech]. A propos płyty nagranej z Krzysiem Herdzinem – trzeba pamiętać, że to był jego pomysł od początku do końca. Mam na myśli całą warstwę muzyczną czy kompozycyjną. Krzysiu wszystko skomponował i nagrał u siebie w domu. Ja tylko dołożyłem swoje trzy grosze, grając na trąbce i flugelhornie. Starłem się dopasować do tego, co słyszę, i tyle. Taki był mój udział. Powiedziałabym, że kwestia dostrojenia jest kluczowa. Nie zawsze jesteśmy w stanie dostroić się do drugiej osoby. Nieskromnie powiem, że potrafię dostroić się do różnych rzeczy, stylów czy gatunków. Poza tym szczerze mówiąc, czerpię z tego przyjemność. Mogę zagrać różną muzykę. Nie tylko jazz. Wielokrotnie zdarzało mi się zagrać muzykę popową czy z pogranicza jazzu. Co świadczy o pańskiej elastyczności, umiejętnościach... [tu zaczął szczekać pies pana Roberta, jakby na potwierdzenie talentu swojego pana]. Nigdy nie byłem ortodoksyjnym jazzmanem. Być może jest tak, że najwięcej moich nagrań to jazz akustyczny. Może w ten sposób ludzie mnie najczęściej kojarzą. Natomiast słuchałem różnej muzyki. Popowej, klasycznej... Jedyny gatunek, który mi do końca nie przypadł do serca, to rap. Nie wiem dlaczego, choć są elementy rapowe w muzyce, które mi nie przeszkadzają. Poruszyliśmy na początku rozmowy temat obecnych realiów i zmieniającego się świata, który ogromnie przyspieszył i zmienił niebezpiecznie kierunek. Co pan o tym sądzi? Przychodzi mi na ten temat do głowy tylko to, że nie mamy na to wpływu. Nie chciałbym się mądrzyć. Miałem mieszane uczucia w związku z pandemią, z tym, co się obecnie dzieje na Ukrainie. Nie wiem, co mam powiedzieć na ten temat. Czuję się zaniepokojony i niepewny. Co oprócz muzyki jest dla pana ostoją w życiu? Rodzina. Jest moim największym życiowym dokonaniem. Żona, troje dzieci. Oni są najważniejsi. A w tym roku będę obchodził trzydziestą rocznicę małżeństwa. Gratuluję! Czyli jubileusz małżeństwa zbiegł się z czterdziestą rocznicą pracy artystycznej? Zgadza się, ale to nie praca artystyczna jest dla mnie najważniejsza. W ogólnym rozrachunku na pierwszym planie jest rodzina. Dobrze słyszeć w obecnych czasach o trwałości i wartości długoletniego związku. Też tak myślę, ale obecnie nagłaśnia się przede wszystkim afery. Natomiast o tym, co jest wartościowe, nie wspomina się często. Jeśli w czyimś życiu dobrze się układa, to nie jest to ciekawe. A ja mam w zanadrzu pytanie – czym jest dla pana tradycja, w rozumieniu pozamuzycznym? Ale mnie pani ciągnie za język. Czuję, że pan jest nośnikiem tradycji, jej wartości. Dlaczego tak pani czuje? Słuchając muzyki. Nie znam pana osobiście. Dużo można wyczytać z tego, co ludzie grają i w jaki sposób grają. Jaki repertuar wybierają. I jak interpretują muzykę. W sztuce liczy się dla mnie prawda. Jeżeli coś jest fałszywe, to mam wrażenie, że to wyczuwam. Ale może mi się wydaje? Może pan to wyczuwa, ale nie wiem, czy ludzie młodszego pokolenia mają taką umiejętność. Mam na myśli, że postmodernistyczny świat rozpadł się na kawałki. Rządzi się już innym prawami. I czy w tym kontekście tradycja ma dla pana sens? Czy warto ją nieść? Absolutnie tradycja ma sens. Chociażby rozwój jazzu pokazuje, że muzyka rozwijała się dzięki tradycji. Swego czasu powstała muzyka bebopowa, a muzycy tacy jak Charlie Parker czy Dizzy Gillespie słuchali muzyków swingowych. Czerpali z tego, co było wcześniej. Tyle że jako geniusze mieli na to własne, świeże spojrzenie. To geniusze ciągną muzykę do przodu. I Ellington, Coltrane czy Miles, który nieustannie się rozwijał i czerpał z tradycji. Myślę, że tradycja jest podstawą wiarygodności artysty. Artysta zna tradycję, szanuje ją, ale jednocześnie potrafi znaleźć własny język. Ludzie, którzy przekreślają to, co było, nie są dla mnie wiarygodni. A nie odnosi pan wrażenia, że to ogólna tendencja u młodych ludzi? Wolą zerwać z tradycją na korzyść medialnego zaistnienia? Oczywiście. Zawsze tak było. Świętej pamięci Tomasz Szukalski nazywał takich ludzi Dymitrami Samozwańcami. Zawsze znajdą się jednostki, które chcą zaistnieć za wszelką cenę. Zdarza się, że środowisko dziennikarskie im w tym pomaga. Słyszałem panią, która gra na saksofonie – choć gra to dużo powiedziane. W wywiadach z tą panią próbuje się udowodnić, że to coś wartościowego. Jestem przekonany, że to nic wartościowego. Sztuką jest, że ktoś nie potrafi grać, a gra? Próbuje coś udowodnić w ten sposób? Do mnie to nie przemawia, a niektórzy dziennikarze się na to łapią. Uważają to za coś niezwykle oryginalnego, że ktoś nie potrafi grać na instrumencie. Gra, wydobywając takie dźwięki, których ci, którzy naprawdę potrafią grać, nigdy nie wydobędą. To są pewne triki, które pozwalają niektórym zaistnieć. Z drugiej strony pojawia się pytanie o poziom dziennikarstwa. I czym jest merytoryczne przygotowanie do tej niełatwej sztuki. Jako nauczyciel spotyka pan młodych ludzi wchodzących w dorosłe życie. Dzieli was trochę lat, ale nie o nie chodzi, a o to, co się wydarzyło w tym czasie w świecie. Jak wy się rozumiecie? Czy możliwe jest pomiędzy wami porozumienie? Myślę, że tak. Z wieloma uczniami dobrze się rozumiem. Oczywiście społeczności uczniowskiej zdecydowanej grać jazz jest mniejszość. Wielu z uczniów próbuje równolegle studiować inne kierunki. Patrzą na przyszłość bardziej praktycznie niż ja. Będąc dziewiętnastolatkiem, nie wyobrażałem sobie przyszłości bez muzyki jazzowej. Nie interesowały mnie kwestie finansowe i praktyczne. Chciałem tylko grać. Myślę, że to jest jakiś klucz. Chyba większość muzyków, którzy reprezentują tak zwany poziom, prezentuje podobne podejście. Nie myślą, że zrobią szybką karierę. Pan postawił wszystko na jedną kartę? Tak. Tata był muzykiem. Jako małe dziecko chodziłem z nim na próby zespołu Old Timers czy Swing Session. Wyrastałem w tej atmosferze. Nie widziałem dla siebie innej przyszłości, mimo że muzykę zacząłem traktować poważnie dość późno. Nie ukończyłem podstawowej szkoły muzycznej. Dopiero półtora roku przed szkołą średnią zacząłem pobierać lekcje trąbki. Chciałem być jazzmanem. Wszedłem w to całym sobą. Co pan dostał od swojego ojca? Czy pan jest jego przedłużeniem, kontynuacją? Za co pan jest mu wdzięczny? Często dowiadujemy się tego, kiedy naszych rodziców przy nas już nie ma. Jak pan myśli o tym z perspektywy lat? Fakt, że ojciec przekazał mi to, co przekazał, jest dla mnie bardzo ważny. Aczkolwiek nigdy nie było takich sytuacji, żeby on czy rodzina naciskali na mnie, bym wykonywał konkretny zawód. Fakt, że rodzice nie posłali mnie do podstawowej szkoły muzycznej, świadczy, że nie chcieli usilnie wpływać na moją przyszłość. Liczyli chyba na to, że sam do tego dojrzeję. Czy jako muzyk był pan pod wpływem taty? W jaki sposób szukał pan własnego języka? Myślę, że to słychać w nagraniach. Płyta Continuation, którą nagrałem jako współlider z ojcem do serii Polish Jazz, pokazuje, że gramy inaczej. Nasze kompozycje są odmienne. Inny jest nasz sposób grania czy rodzaj ekspresji. Wydaje mi się, że od początku inaczej patrzyłem na elementy wykonawcze, mimo że jako chłopiec słuchałem sporo muzyki swingowej, dixielandowej, nowoorleańskiej, ale nigdy nie przesiąkłem tym rodzajem ekspresji, który reprezentował mój ojciec. Tata wiele lat wykonywał taki rodzaj muzyki, czy nawet postbebopową. Ja patrzyłem inaczej na trąbkę niż on i dzięki temu mogliśmy sobie pogadać sporo na ten temat. Na scenie również. Między nami nigdy nie było rywalizacji. Rozumiał, że mówię innym językiem, i doceniał to. A jakim człowiekiem był pański tata Henryk Majewski? Przede wszystkim był prostolinijny. Jeśli coś mu się nie podobało, to zawsze o tym mówił. Nie ukrywał, że coś mu nie pasuje. Być może dlatego ja sam czuję się lepiej w towarzystwie ludzi prostolinijnych niż, jak mawia moja żona, słodko pierdzących. Wiadomo, w środowisku artystycznym jest dużo fałszu. Niektórzy określają się jako nasi przyjaciele, a prawda jest taka, że przyjaciół nie mamy w życiu wielu. Czasami tylko jednego. Czasami dwóch, trzech. Świat artystyczny nie jest usłany przyjaciółmi. Tata potrafił czasami komuś coś wygarnąć, co nie przysparzało mu przyjaciół. Może czasami przesadzał, ale nigdy nie robił tego złośliwie. Myślę, że również z tego powodu środowisko darzyło go dużym zaufaniem. W jaki sposób szukał pan swojego wyrazu? Czy ja szukałem jakiegoś wyrazu? Można przecież grać podobnie do kogoś. Świadomie lub nie. Zgadza się. Myślę, że naśladowanie jest ważnym etapem. Dobrze jest, kiedy młody muzyk ma swojego guru i podąża w jego kierunku. I tak wcześniej lub później zauważy inne rzeczy, które też są fajne, i może się rozwinąć. Natomiast nie jest fajnie, jeżeli młodym muzykom podoba się wszystko. Trzeba próbować iść w jakimś konkretnym kierunku. A dziś króluje taka różnorodność, że trudno ten kierunek wybrać... Wiem, że jest trudno. Wszystko oznacza nic. Cały rozwój muzyki polegał na tym, że ktoś się od kogoś uczył. Kogoś naśladował. Potem zaczynał robić coś swojego. To, o czym rozmawialiśmy w kontekście tradycji, prawda? To są podstawy. Wystarczy spojrzeć na Johna Coltrane`a. On znał jazz od podszewki. Szukał, przekraczał granice. Był odważny. Albo Miles, który wyrósł w bebopie. Słuchał Parkera, Gillespiego, ale kilka lat później już nie grał jak jego mentorzy. Miał własny język. Co lub kto pomógł panu w budowaniu własnego brzmienia? Niewątpliwie Miles Davis, jak również to, że dzięki ojcu poznałem starsze gatunki jazzu, mimo że nigdy nie grałem w tym stylu. Nawet nie próbowałem, choć po śmierci taty przez dwa lata grałem za niego w zespole Old Timers, którego był wieloletnim liderem. Taka naturalna sztafeta pokoleń, choć nigdy mnie w tamtą stronę nie ciągnęło. W piątej klasie szkoły podstawowej zabierałem do szkoły magnetofon kasetowy i słuchaliśmy z kolegą muzyki Duke`a Ellingtona. Mnie ta muzyka kręciła, ale nigdy nie miałem tego typu ekspresji w sobie. Davis był dla mnie olśnieniem. Na przykład płyta My Funny Valentine. Połączenie jazzu, intensywnego swingowania z takim niby chłodnym, oszczędnym davisowskim akcentem. Na tamte czasy ta muzyka była bardzo nowoczesna, mimo że zakorzeniona w tradycji. A nie ma pan wrażenia, że dziś gra się jazz bez swingu? To jeszcze jazz czy muzyka współczesna? Mam takie wrażenie. Myślę, że w wielu przypadkach jest to jazz. Natomiast na poziomie serca – słuchając współczesnej muzyki akustycznej, nie rozumiem jej i nie mam ochoty jej słuchać. Może ktoś za wszelką cenę chce być oryginalny. Ja nie odnajduję prawdy. Rzadko ją w tej muzyce słyszę. Jest pan muzykiem, wykonawcą, aranżerem, kompozytorem, nauczycielem. Poznał pan jazz, czy muzykę, z różnych stron. W takim razie w jaką stronę dryfuje jazz? Nie mam pojęcia. Myślę, że dąży do totalnej różnorodności. Nie uważam się za eksperta, ale tam, gdzie słyszę duszę, tam chce mi się tego słuchać. Natomiast od wielu lat jest czas muzycznych gladiatorów. Parę lat temu pomyślałem, że byłoby fajnie stworzyć trio, które nawiązywałoby do Cheta Bakera (Trio4Chet), który nie miał w sobie nic z gladiatora. Chet posiadał niezwykły dar przekazywania maksimum treści przy minimum środków i techniki. Dziś muzyka jazzowa jest bardzo skomplikowana. Nawet dla muzyków, którzy jej słuchają, a nie mówiąc już o słuchaczach bez przygotowania muzycznego. Często jej główną treścią jest komplikacja. Najlepiej zagrać coś tak trudnego, czego nie będzie w stanie zagrać ktoś inny. To dziś stanowi wartość. Pan nie ma takiej potrzeby udowadniania ani potrzeby ścigania się. Nie bardzo, i już pewnie to się nie zmieni. Zapewne dobrze zna pan swoją wartość, skoro nie bierze pan udziału w takich rywalizacjach. Tak, ale można to uznać za ułomność, skoro ktoś nie potrafi zagrać na 14/15. Trochę to zmierza w tym kierunku. Rytmy nieparzyste mocno się zakorzeniły w jazzowym kanonie. Obecnie zagrać coś na 4/4 to wstyd. Słuchacze też wyczuwają prawdę w muzyce. Czy skomplikowane metrum ma znaczenie i pomaga muzyce czy jej przeszkadza? Jazz bardziej niż inne gatunki muzyczne kojarzy się z relacjami. Podobnie jak ulotny jest dialog w jakiejś relacji, tak niepowtarzalny jest koncert, w którym krzyżują się słuchanie, odpowiedź i gra zespołowa. Czym dla pana są relacje w jazzie? Znalezienie relacji jest podstawą, to jest umiejętność grania w zespole, świadomość swojego miejsca w danym momencie, muzykalność. Wrócę do Davisa. On potrafił montować świetne zespoły. Połączyć ze sobą odpowiednich ludzi. Drugi Wielki Kwintet Davisa był idealnym połączeniem. Spotkanie tych ludzi było cudem. Każdy z nich był wybitną indywidualnością, a jednocześnie potrafił się podporządkować, słuchać innych. Dlatego relacje muzyczne są szczególne. Nie trzeba pałać do kogoś wielką sympatią, aby kogoś docenić i dobrze z nim zagrać. Słyszało się o różnych animozjach w wielu świetnych zespołach, ale nie wpływało to raczej na ich muzyczną jakość. A co pan z tych relacji wyniósł dla siebie? Muzykom towarzyszą silne emocje. Nie wszystkie pewnie się komentuje, ale przecież wiadomo, kiedy w studiu czy na scenie dzieje się coś poważnego. Te emocje po prostu się czuje i relacje muzyczne można zbudować już od pierwszego wspólnego dźwięku. Mam wrażenie, że coś takiego spotkało mnie w trakcie nagrania płyty My One And Only Love, gdzie miałem wielką przyjemność spotkać wybitnych muzyków – Bobo Stensona, Palle Danielssona i Joeya Barona. Z wyjątkiem Palle Danielssona nie znałem ich osobiście, nie mieliśmy żadnych prób, po prostu spotkaliśmy się w studiu i zaczęliśmy nagrywać, właściwie jam session. Mam wrażenie, że od razu znaleźliśmy wspólny muzyczny język, to było piękne przeżycie. Oczywiście relacje międzyludzkie też nie są bez znaczenia. Na co dzień staram się grać z jak najlepszymi muzykami, których szanuję i lubię, zwyczajnie jako ludzi. A wybór trąbki na instrument wiodący był tradycją rodzinną? Kiedyś podobały mi się różne instrumenty. Perkusja czy saksofon. Aczkolwiek na żadnym z nich nie grałem. Układałem sobie jako dzieciak z różnych przedmiotów coś na kształt perkusji i próbowałem grać. Takie tam dziecięce zabawy. Rytm jest tym elementem, który odróżnia jazz od innych gatunków. Nie harmonia. Ale kiedyś tata zapytał się mnie czy może chciałbym grać na trąbce. Trochę było mi głupio odmówić ojcu. Zdecydowałem się na tę próbę. I jak poszło? Teoretycznie dobrze, ale do tej pory nie wiem, czy to był dobry wybór, czy nie. Trąbka ma swoje ciemne, wredne strony. Tylko myślę, że po czterdziestu latach grania to już nie ma żadnego znaczenia. Wszystko ma swoją jasną i ciemną stronę. Pewnie tak. Istnieją predyspozycje psycho-fizyczne do grania na trąbce. Mnie się wydaje, że ich nie posiadam w dostatecznej ilości. Tak myślę po czterdziestu latach. A na jakim instrumencie powinien pan grać? Nie wiem. Może na perkusji. Perkusja mnie pociągała. Ale to wiąże się z koniecznością wiecznego rozkładania i składania. To są takie moje mało istotne dywagacje. Dobrze jest skonfrontować się z takimi myślami. Myślę, że trochę za późno. A ja nie myślę o tym w kategoriach żalu czy straty, tylko w kategoriach odwagi czy pana potencjału, który jest większy, a czas biegnie szybko. Właśnie. Nigdy nie byłem człowiekiem, który byłby w stanie jakoś kreować własną przyszłość. Zawsze czekałem na to, co mi przyniesie los. Taki mam charakter. Teraz bardziej pana rozumiem. Skoro zacząłem grać na trąbce, to gram na niej do dziś. Są tego konkretne efekty. Trąbka wygląda tak niewinnie i minimalistycznie, a wiele wymaga od muzyka. To wyższa szkoła jazdy. W kontakcie z instrumentami dętymi blaszanymi zawsze i przez całe życie dochodzi do walki o dźwięk. Kiedy człowiek zaczyna grać, to jeszcze o tym nie wie. Ta walka nie ma końca. Co dzieje się z potencjałem pana uczniów? Czasami ktoś go posiada, ale nie chce z niego korzystać. Albo jakieś inne względy decydują o tym, że nie idzie w stronę jazzu, ale w zupełnie inną. Nawet pozamuzyczną. Naturalny potencjał człowieka jest wyczuwalny. Należy do sfery intuicji. Intuicja jest dla mnie podstawą. Sporo rzeczy robię intuicyjnie. Grając oczywiście. Nie wiem, czy można wpłynąć na swoją intuicję. Może lepiej jej słuchać? W muzyce jedni potrzebują wszystko wiedzieć. Inni kierują się intuicją. Pamiętam wypowiedź Michaela Breckera, który był wybitnie wyszkolonym saksofonistą i muzykiem. Twierdził, że najlepsze momenty jego solówek to te, w których się myli. Idzie w jakąś stronę i do końca nie wie, co zagra. Dla niego miało to znaczenie, choć posiadał ogromną wiedzę i umiejętności. Trzeba mieć wiele pokory, aby przyznać się do tego publicznie. To samo powiedział Herbie Hancock na temat grania w kwintecie Davisa, że najfajniejsze momenty to te, w których się gubili. Czyli dobrze jest się zgubić, aby się odnaleźć. Świadomość, kiedy się gubimy, i złapanie się w odpowiednim momencie należy do sfery intuicji. Każdy artysta musi w coś wierzyć. W to, co robi, i czy to ma sens. Nie widzę innej możliwości. Zdając sobie sprawę z różnych ułomności, zdajemy sobie sprawę ze swoich dobrych stron. Czy będzie pan celebrował w sposób szczególny swoje czterdziestolecie pracy artystycznej? Taka mała celebracja odbędzie się 10 września na deskach Promu Kultury Saska Kępa w Warszawie. Zaprosiłem Henia Miśkiewicza, Michała Tokaja, Sławka Kurkiewicza, Michała Miśkiewicza, a także Andrzeja Dąbrowskiego, z którym miałem okazję współpracować przy jego ostatniej płycie Andrzej Dąbrowski & All Stars: Live. Pomyślałem sobie, że to dobra okazja, aby zaprosić Andrzeja jeszcze raz na scenę. Po prostu pogramy trochę jazzu i tyle. Czego mogę panu życzyć? Potrzebuję zdrowia i pieniędzy [śmiech]. Zdrowie jest potrzebne każdemu, a pieniądze też się przydadzą. W takim razie tego właśnie życzę. Tagi w artykule: robert majewski Powiązane artykuły
nie wiem czy chce z nim być